Rudowłosa osunęła się po skalnej ścianie i ukryła twarz wdłoniach. Nikt się tu nie pojawił od bardzo dawna. Nie wiedziała od kiedy.Wiedziała tylko, że minęło dużo czasu. Gdyby mogła zgadywać powiedziałaby, żeminął cały dzień, a zanim usłyszała szczęk poruszanej kraty minęły kolejne dwa.Kiedy tylko dziewczynka zobaczyła, że ciężka krata powoli przesuwa się,skrzypiąc donośnie, w jej sercu zagościła nadzieja. Kiedy w grocie pojawiła sięEbe, Lily poczuła ulgę. Ciotka przytuliła szlochającą dziewczynkę do piersi izaczęła ją uspokajać. Niedługo potem zielonooka spała już w swoim pokojuniespokojnym snem.
* * *
Ruda obudziła się zlana potem. Niepewnie wstała i przeszła się popokoju. Nie zdążyła zrobić dwóch kroków, bo nogi się pod nią ugięły. Dziewczynaskuliła się na podłodze tam gdzie upadła. Nie miała siły się podnieść. Starykoszmar wrócił. W śnie znowu widziała wypadek. Tym razem jednak nie kończyłosię na wpadnięciu w rów. W dalszej części koszmaru zielonooka budziła sięzakopana pod ziemią. Waliła w drewniane wieko skrzyni, ale nikt jej niesłyszał. Na samo wspomnienie jedenastolatka zadrżała i wybuchła zdławionymszlochem. Żeby się uspokoić zagryzła wargi. Podniosła się na drżące nogi ichwiejnym krokiem ruszyła do łazienki podpierając się ściany. Kiedy dziewczynkaujrzała w lustrze swoje odbicie, mało nie krzyknęła. Wyglądała jak cieńczłowieka. Rude włosy były poczochrane, zmatowiałe i przetłuszczone, a wzielonych oczach nie było widać iskierek. Po dłuższej chwili Lily zobaczyła cośco przyprawiło ją o dreszcze. Na zgięciu łokcia miała drobne ranki w kształciepółksiężyców, a jej dłonie pokryte były grubą warstwą zaschniętej czerwonejsubstancji. Krew… Krzyknęła.
Ebe:
Po całym domu rozległ się donośny krzyk. Usiadłam na łóżku iprzetarłam oczy. Nie tak to sobie wyobrażałam. Lily znikała na całe dnie, anawet jeśli była w domu to płakała i chodziła smutna całymi dniami. Poza tymodnosiła się do mnie z rezerwą, niczym do nauczyciela. Mimo wszystko podniosłamsię i ruszyłam do miejsca z którego dobiegał krzyk. Pchnęłam drzwi do łazienkiw pokoju bratanicy. Dziewczyna stała po środku pomieszczenia. W jej szerokootwartych oczach krył się strach, a z jej otwartych ust wydobywał sięprzeraźliwy krzyk.
* * *
Egipcjanka szybko włożyła dłonie bratanicy pod kran z zimną wodą izmyła krew z jej rąk.
-Spokojnie musiałaś sobie rozciąć czymś dłoń w tejjaskini.-uspokoiła rudowłosą.
Dopiero wtedy zauważyła, że dziewczynka płacze.
-Spokojnie mała, nie płacz. Nie ma się czego bać. Lily skarbie… Coty na to, żebyśmy wybrały się dziś na zakupy do twojej szkoły?
Na twarzy zielonookiej mimo stale cieknących łez, pojawił sięwesoły uśmiech, a dziewczynka skinęła głową.
-To idź się ogarnij, ubierz, umyj i wychodzimy. Aleszybciochem-zaśmiała się kobieta i opuściła łazienkę. Dziewczynka schowałatwarz mokrych dłoniach i bezgłośniezałkała, jednak zaraz zmotywowała się do wstania i szykowania się. Pokwadransie była już gotowa. Ciotka czekała na nią przy drzwiach wejściowych.Widząc zbiegającą po schodach bratanicę uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła dodziewczynki rękę.
* * *
Niecałe pół godziny później stały już na pasażyku pełnymnajrozmaitszych sklepów. Brukowaną uliczką spacerowały tłumy ludzi w długichpłaszczach i dużych kapeluszach. Zielone oczy dziewczynki z ciekawościąlustrowały otoczenie. Ebe trzymała ją za rękę i sprawnie manewrowała wśródnieznajomych. W końcu chyba na kogoś wpadła, bo cofnęła się o parę kroków.
-Ebe ! Ce que vous faites ici ?Vous n’étiez pas des âges! (Ebe! Co ty tu robisz? Wieki cię nie było!)
-Marie-Anne, Eh bien vous voir. Je suis iciavec la nièce de magasinage (Marie-Anne, dobrze cię widzieć. Jestem tu zbratanicą na zakupach)-uśmiechnęła się ciocia.
Kobieta o długich perlisto blond włosachspojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.
-Belle fille. La première année de Beauxbatons?( Piękna dziewczynka. Pierwszy rok doBeauxbatons?)-spytała zaciekawiona.
Lily skinęła lekko głową.
-Mon Louis également première année (Mój Louis też pierwszy rok)-uśmiechnęłasię kobieta z dumą.
Niedługo potem obok niej stanął chłopak niecowyższy niż Lily, miał krótkie brązowe włosy, ciekawskie, ale wesołe niebieskieoczy i miły uśmiech nie znikający z jego twarzy.
-Hej, jestem Louis, miło mi ciępoznać-wyciągnął do niej dłoń.
-Mówisz po angielsku?
Lily była zaskoczona.
-Tak, każdy tutaj mówi po angielsku, ale niechce się do tego przyznać. A ty jesteś…?-wyrzucał z siebie słowa z prędkościąkarabinu maszynowego.
-Wybacz, jestem Lily.
Uśmiechnął się do niej i mocno uścisnął jejdłoń. Jego dłoń była większa niż jej i ciepła.
-Możesz mi mówić Lou, albo Loui, albo jak tamwolisz. Mogę ci mówić Lilka, albo Lill? Ooo… Albo Lilith. Wyglądasz jak tamityczna Lilith.
-Lilka wystarczy-dziewczyna spuściła wzrokzakłopotana.
-W każdym razie, miło cię poznać Lill.
-Ciebie też Lou.-po raz pierwszy dzisiajdziewczynka uśmiechnęła się szczerze, z własnej nieprzymuszonej woli. Polubiłatego rozgadanego chłopca.
-Kupiłaś już mundurek? Och, na pewno ci sięspodoba. Jest taki ładny, szaro niebieski. Dla dziewczyn oczywiście sukienki,ale się cieszę. Już niedługo już tylko pół miesiąca. Nie mogę się doczekać.Oczywiście usiądziemy w pociągu razem, prawda?
Spojrzał na mnie uważnie. Szybko skinęła głową,rozmyślając nad tym jak Louis może tyle gadać prawie w ogóle nie biorącwdechów.
-Super! Zobaczysz będziemy najlepszymiprzyjaciółmi!
-Dobrze Lou, ale myślę, że ciocia Ebe i Lily muszą jeszcze zrobićzakupy, tak jak my.-odezwała się rozbawiona kobieta, już po angielsku.
-Och, a nie możemy iść na zakupy z nimi?-błagał chłopak.
Zielonooka była bliska wybuchnięcia śmiechem, ale z powagą skinęłagłową.
-Skoro tak, to ruszajmy!
* * *
Do końca dnia Lily i jej ciotka spacerowały z Louisem i Marie-Annekupując wszystkie potrzebne rzeczy. Tak naprawdę to rudowłosa była tylko wramach dodatku, bo przez cały czas z zapałem plotkowała z Louisem. Najdziwniejbyło jednak kiedy mieli kupować różdżkę. Taśma mierzyła ją w najdziwniejszychmiejscach, a ona cały czas się śmiała z żartów Lou i nawet nie zauważyła, kiedyprzed jej źrenicami zawisła żółta miarka. To ją rozkojarzyło. Najwyraźniej o towłaśnie chodziło, bo sprzedawca podał jej różdżkę. Była stosunkowo krótka ibardzo ciemna, niemal czarna.
-Machnij nią-polecił mężczyzna.
Patyczek przeciął ze świstem powietrze, kiedy opuściłam rękę. Nicsię nie stało.
* * *
Wypróbowała jeszcze z tuzin następnych kijków. W końcu znużony jużsprzedawca wcisnął jej w dłoń średniej długości białą różdżkę.
-Biały dąb i włos z głowy wili.
Zacisnęła mocno palce i machnęła. Poczuła niesamowite ciepłorozchodzące się od czubków palców, aż po cebulki włosów. Mężczyzna uśmiechnąłsię z wyraźną ulgą i drżącymi dłońmi zaczął pakować patyczek do pudełka. Zkolejnym pakunkiem ruszyłyśmy z powrotem do wyjścia. Na placyku przed kawiarniąrozstaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.
Czas do pierwszego września minął zaskakująco szybko. Zanim sięobejrzała, ruda stała na peronie dworca we Francji.
-Ciociu, gdzie jest peron 300? Według tablicy są tylko do 25.
Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko mrugnęła do zielonookiej iruszyła przed siebie z jej wózkiem. Dziewczynka natychmiast pobiegła za nią. Podługiej wędrówce pustymi korytarzami dworca, Egipcjanka zatrzymała się równiegwałtownie jak ruszyła. Lily podbiegła do niej zdyszana i ujrzała, że ciotkawpatruje się w schody na dół. Kobieta rozejrzała się dookoła i ruszyła schodamiw dół. Zielonooka pospiesznie ruszyła za nią. Schody zdawały się ciągnąć wnieskończoność, ale w końcu zdyszana dziewczynka doczłapała na dół. Zaskoczonarozejrzała się po peronie zbudowanym z szarego kamienia. Na wprost zejścia zeschodów widniało zapewne logo szkoły, dwie skrzyżowane różdżki tryskająceiskrami, a wysoko nad malunkiem widniała namalowana taką samą farbą wielka liczba„300”.
Kiedy dziewczynka stała tak rozglądając się, podbiegł do niejLouis.
-Ale super! Jedziemy do szkoły! Nie mogę się doczekać! Będzieekstra! Poznamy innych z naszego roku i będzie wow!
Gadał jak nakręcony, czyli wszystko było w normie.
-Lou, wdech… wydech. Spokojnie-zaśmiała się rudowłosa.
Spojrzał na nią udając urażonego, ale nie udało mu się to, bo pochwili zaniósł się śmiechem.
-Chodź idziemy szukać przedziału-ruda pociągnęła go za rękę wstronę szaro błękitnego pociągu, a za nimi pobiegły opiekunki.
Nie minął kwadrans, a już siedzieli w sześcioosobowym przedziale zbagażami na półkach. Z opiekunami pożegnali się już jakiś czas temu, a pociągruszył zaraz po tym. Siedzieli sami dopóki do ich przedziału nie zajrzałagrupka składająca się z dwóch chłopaków i dwóch dziewczyn.
-Hej! Tu wolne? Nigdzie nie mam miejsc.-wyjaśniła nieśmiałobrunetka.
-Jasne, siadajcie.
Grupka zajęła wole miejsca i spojrzała na nas z zaciekawieniem.Nikomu się nie spieszyło, by zacząć rozmowę. W końcu ciszę przerwała dziewczynao długich brązowych włosach.
-Dzięki za przyjęcie nas… Ja jestem Emma, a to Michelle, moja kuzynka. Ten szatyn to Luke, a blondasek to mój brat. Nazywa się Nicolai. Jest gejem, ale jest zbyt nieśmiały, żeby zagadać do jakiegoś chłopaka.
-Dzięki Em.-mruknął chłopak wywracając oczami.
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się do niego słodko.
-Ja jestem Lily, a to jest Louis.
Podczas sześciogodzinnej jazdy szóstka jedenastolatków zdążyłalepiej się poznać i zakolegować. Dopiero pięć minut przed końcem podróży zdalisobie sprawę z tego, że niedługo dotrą do szkoły. W rekordowo szybkim czasieprzebrali się w mundurki i wybiegli na peron na którym zatrzymał się pociąg.Peron zalany był tłumem uczniów w błękitnych mundurkach. Nad tłumem wystawałatylko jakaś ręka i machała, a przez gwar rozmów przebijał się głos.
-Pierwsza klasa, tutaj do mnie. Macham do was!
Szóstka znajomych przebiła się przez tłum i stanęła przed niskąkobietą.
-Zaprowadzę was do oranżerii. Tam będą odbywać się wszystkie ważneuroczystości takie jak przywitanie was, dzisiaj i inauguracja roku szkolnego.Dla wygody szkoła jest podzielona na trzy sektory. Dla klas 1-2, 3-5 oraz 6-7.Każdy sektor ma własnych opiekunów, nie tylko prefektów z najstarszego sektora,ale również jednego nauczyciela.-kobieta miała miły głos-Ja nazywam sięLevittoux i opiekuję się sektorem środkowym.
Szła energicznym, szybkim krokiem i cały czas coś mówiła. W końcuich oczom ukazał się wysoki zamek otoczony szpiczastymi wieżyczkami izwieńczony kopułami. Zbudowany był z białego kamienia wydającego się lśnić wświetle księżyca. Wszyscy wydali z siebie jęk zachwytu co najwyraźniejuszczęśliwiło nauczycielkę, bo uśmiechnęła się wesoło.
-To od dziś będzie wasz dom.
Po około pół godziny męczącego spaceru dotarli do wspomnianejprzez nauczycielkę oranżerii. Znajdowało się tam paręnaście okrągłych,ośmioosobowych stołów. Trzy z nich były wolne, przeznaczone dla nich. Kiedynauczycielka się od nich oddaliła, podniosła się kobieta, która musiała byćdyrektorką szkoły. Była stosunkowo młoda, miała długie srebrzyste włosy i oczy,które z takiej odległości wydawały się być białe, ale zapewne tęczówki byłyszare lub niebieskie. Kobieta była stosunkowo niewysoka, ale nie była tak niskajak profesorka, która przyprowadziła ich do zamku.
-Witajcie, moi drodzy. Usiądźcie proszę. Nazywam się Pedretti ijestem dyrektorką Beauxbatons. Ja nie mam za dużo do opowiadania. Wszystkowyjaśnią wam wasi prefekci. Po kolacji zgłoście się do Eleanor Morel i Pierre’aBoyer.-oznajmiła kobieta.
Jak na zawołanie podniosła się dziewczyna o długich, brązowychlokach i chłopak ściętych krótko czarnych włosach i opalonej skórze. Po chwiliopadli na miejsca, a dyrektorka skinęła ręką. Kiedy tylko jej dłoń opadłaponownie na blat ludzie zaczęli coś szeptać. Dopiero po chwili rudowłosazorientowała się, że należy powiedzieć do naczynia nazwę dania. Jej oczy urosłydo niewiarygodnych rozmiarów, ale cicho mruknęła pierwsze co jej przyszło namyśl. Po chwili na jej talerzu leżała porcja parującego makaronu z czerwonymsosem, a w kubku napój o nieokreślonym kolorze-sok ananasowy.
Po zjedzeniu razem z nowymi przyjaciółmi skierowała się doczekającej już na nich Eleanor.
Dziewczyna uśmiechając się do nich ruszyła lekko w kierunkuwyjścia. W czasie krótszym niż pięć minut pokonali pięć pięter i stanęli przyszarych drzwiach na szóste, najwyższe. Dziewczyna pchnęła je lekko, a ich oczomukazał się szaro biały, bogato ozdobiony korytarz. Dziewczyna doszła powoli doszklanych drzwi. Pchnęła je lekko, a ich oczom ukazał się duży, okrągły pokój zkominkiem utrzymany w jasnych barwach.
-Dziewczęta śpią w sypialniach po lewej, a chłopcy w tych poprawej. Sypialnie są czteroosobowe, podzielcie się sami. Jutro opiekun sektorapoda wam plan lekcji, a od poniedziałku zaczynają się zajęcia. Śniadanie jestod 8.30, w ciągu tygodnia od 7.30. Obiady w czasie przerwy obiadowej, a wweekendy o 13.30, kolacja w weekendy o 18.30, a w ciągu tygodnia od 17.30. Wrazie, gdybyście czegoś potrzebowali szukajcie mnie, albo Pierre’a. My wampomożemy. To chyba wszystko… Macie jakieś pytania?
Wszyscy spojrzeli po sobie i zgodnie pokręcili głowami. Michelle iEmma od razu znalazły rudą. Po drodze złapały za ramiona jeszcze jakąś szatynkępodobną do Eleanor i przyciągnęły ją.
-Super, już się dobrałyśmy. Tak przy okazji, jesteśmy Michelle,Emma i Lily-oznajmiła Chelle przedstawiając je nowej współlokatorce.
-Charlotte. Jestem siostrą Eleanor.-przedstawiła się nieśmiało dziewczyna.
Uśmiechnęły się do siebie i wspięły się poschodach. Na górze widniały cztery pary drzwi. Pchnęły pierwsze lepsze i ichoczom ukazała się fioletowo szara sypialnia z czterema łóżkami. Zerknęły na siebiei od razu rzuciły się na wybrane przez siebie łóżka, ku ogólnemu zadowoleniukażdej przypadło do gustu inne, więc nie wynikły żadne problemy. Kiedy tylkoruda głowa dotknęła poduszki, jej właścicielkę zmorzył sen.
Takie gadanie o niczym. Nie wyszedł mi ten rozdział, ale oglądałamVMA, więc nie skupiałam się zbytnio, a potem już mi się nie chciało. Na samąmyśl, że teraz mam walczyć z Onetem, żeby to dodać, aż mnie zgina… Chyba naprawdęprzeniosę bloga, ale problemem jest to, że zbytnio podoba mi się ten szablon ^^Chyba się jeszcze trochę pomęczę… Dobra do zobaczenia, bo już się rozkręciło.Love u all
Bye :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz