niedziela, 16 września 2012

Rozdział 1

Dziewczynka zaczęła gnieść w palcach kawałek karteczki wyrwanej z zeszyciku.

-Nie bój się-usłyszała głos kobiety.

Podniosła zielone oczy w których kryło się przerażenie.

-Jestem właścicielką tego sierocińca. W razie kłopotów przyjdź do mnie - powiedziała pani kładąc dłoń na ramieniu Lily.

Mężczyzna wyjął z bagażnika malutką walizeczkę zielonookiej w której były może dwa stroje i dwie pary trampków, oraz przybory kosmetyczne. Kobieta pchnęła białe drzwi i przesunęła się w nich, by zrobić miejsce dziewczynce.

-Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Pewnie chcesz być sama - szepnęła kobieta i ruszyła w kierunku schodów. Chcąc, nie chcąc ruda ruszyła za nią. Dotarli na chyba czwarte, najwyższe, piętro domu. Pokój do którego zaprowadziła ją kobieta, był niebieski. W oknach wisiały białe firanki, a pod ścianą stało biało niebieskie łóżko. W tym dziwnym domu mnóstwo rzeczy było w różnych odcieniach tego właśnie koloru.

-Śniadanie jest o ósmej rano, do szkoły każde z młodszych dzieci chodzi na wpół do dziesiątej i wraca o wpół do trzynastej. Codziennie. Ciebie na razie to nie obowiązuje, ponieważ nie zapisaliśmy cię jeszcze do szkoły, ale od przyszłego tygodnia rozpoczniesz tam naukę. O piętnastej jest obiad, o dziewietnastej kolacja. Kuchnia z jadalnią jest na parterze na prawo od drzwi. Zawsze można sobie wziąć przekąskę. Cisza nocna jest o północy. Jutro przychodzą do nas goście. Będą chcieli wziąć dziecko, więc może lepiej się przygotuj. Będą w południe. Zostawię cię teraz samą. Tu są drzwi do łazienki-oznajmiła na końcu wskazując  na białe drzwi na lewo od drzwi do pokoju.

Kiedy wyszła dziecko zerknęło na zegarek. Dopiero dochodziła dziesiąta. Rudowłosa istotka rzuciła się na łóżko i zaniosła się płaczem. W pewnym momencie dziewczynka usłyszała pukanie do drzwi.

Nie odezwała się, ale mimo to drzwi skrzypnęły cicho i ktoś wszedł do pokoju.

-Cześć. Jesteś Lily?-usłyszała głos.

Podniosła zapłakane oczy. W drzwiach stała druga ruda dziewczyna. Na oko trochę starsza niż Lily. Miała rude włosy tak poskręcane i kręcone, że zapewne nie dało się ich nawet przygładzić. Miała niebieskie oczy, a we włosach zieloną spinkę. Na nogach miała czarne trampki. Miała na sobie czerwoną spódniczkę za kolana i szarą bluzkę z rękawami do łokci. Lily skinęła lekko głową.

-Czemu płaczesz?-spytał gość.
Zielonooka tylko ukryła głowę w poduszce.
Podłoga zaskrzypiała i chwilę potem materac obok Lily ugiął się pod wagą drugiej dziewczynki.
-Wiem że nie jest ci łatwo. I nie powiem ci że to przechodzi. Ja jestem tu od trzech lat i każdego dnia tęsknię za moimi rodzicami.
Lily podniosła wzrok i jej oczy napotkały spojrzenie drugiej dziewczynki.
-Jestem Nicole - przedstawiła się ona.
-Lily - odparła cicho młodsza i niepewnie uścisnęła wyciągniętą dłoń Nicole.
Starsza dziewczynka przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, po czym uśmiechnęła się do niej szeroko. Jej uśmiech wydawał się rozjaśniać cały pokój.
-Czuję, że się zaprzyjaźnimy - oznajmiła w końcu pewnie.

Lily zmusiła się do lekkiego uśmiechu. Dzięki Nicole zrobiło jej się milej i tak jakby cieplej. Zostały razem aż do obiadu. Rozmawiały. Albo raczej Nicole mówiła, a Lily od czasu do czasu coś wtrąciła. Niektórzy potrzebowali kilku lat by się zaprzyjaźnić. One jednak po niecałych pięciu godzinach mogły nazwać tą drugą przyjaciółką. Razem poszły na obiad. Po krótkim posiłku i przedstawieniu Lily wszystkim dzieciom, dwie rudowłose poszły razem do pokoju Nicole. Pokój dziewczyny był fioletowy wyraźnie przemalowany ręcznie. Były w nim pozawieszane różne plakaty, a na podłodze rozwalone były ubrania.

-Musimy wymyślić jakiś sposób żeby kontaktować się po ciszy nocnej. Co powiesz na przeciąganie puszki z wiadomością na sznurku? W końcu mieszkasz piętro wyżej więc to nie powinien być problem.


Lily zmarszczyła brwi i zamrugała kilka razy.

-Och, zgódź się! To będzie fantastyczna zabawa - Nicole się zaśmiała i zaklaskała kilka razy w dłonie. - To będzie nasz sekret.

* * *
Następnego ranka obudziła ją Nicole, która bez pukania weszła do jej pokoju i rzuciła się na jej łóżko w połowie lądując na śpiącej Lily i wyrywając ją tym ze snu.
-Wstawaj wstawaj! Śniadanie jest za pół godziny - zawołała głośno niebieskooka, podnosząc się na łokciach.
-Nie chcę - mruknęła Lily i schowała się pod kołdrą. - Tu jest mi dobrze.
-Panno Lily - odezwała się Nicole, zmieniając swój głos tak że brzmiała niemal jak właścicielka sierocińca. - Proszę wstać i stawić się na śniadaniu. Zarządzenie Nicole Ophal. Karą za nie wstanie za pięć sekund będą bezlitosne łaskotki.
Evans mruknęła coś pod nosem, ale wciąż otulona kołdrą zwlokła się z łóżka i nie oglądając się na koleżankę ruszyła do łazienki.

* * *

 Śniadanie w sierocińcu było głośne. Wszyscy mieszkańcy, starsi i młodsi, siedzieli przy stolikach w małych czteroosobowych grupkach.
Lily siedziała z Nicole, drobną blondynką, której ręce trzęsły się niespokojnie, chociaż na jej ustach widniał szeroki chociaż nieco szczerbaty uśmiech, oraz niezwykłym chłopcem o włosach tak jasnych że niemal białych i ciemno niebieskich oczach.
Stoły były ustawione w dużej sali w czterech rzędach, a na przeciwko drzwi, pod ścianą stał stół przy którym siedziała dyrektorka sierocińca, kierowca samochodu z poprzedniego dnia i jak Lily się domyślała, innymi pracownikami.
Po skończonym posiłku dyrektorka podniosła się z miejsca i klasnęła w dłonie, by uciszyć rozgadane dzieci.
-Jak wszyscy dobrze wiecie, dzisiaj w południe przychodzą do nas goście. Zapewne adoptują jedno z was, więc radzę wam ubrać się ładnie.-oznajmiła krótko, po czym trącona przez mężczyznę którego poprzedniego dnia nazwała Leonem, zwróciła się w stronę zielonookiej. - Lily, oczywiście możesz zostać w swoim pokoju, lub naszej bibliotece jeśli nie chcesz... Wychodzić i się spotykać z naszymi gośćmi.
Dziewczynka skinęła głową na znak że rozumie. Nie chciała iść do żadnej rodziny. Ale jeszcze bardziej nie chciała, żeby zaadoptowano Nicole. Straciła by wtedy najlepszą przyjaciółkę. Jedyną przyjaciółkę.
Po śniadaniu wszyscy zdawali się biegać po sierocińcu jakby się paliło. Lily tymczasem udała się do siebie do sypialni i nawet gdy wszystko zdawało się ucichnąć, nie ruszała się stamtąd.
Po kilku godzinach bezczynnego patrzenia się w ścianę, poddała się i na palcach wyszła ze swojego pokoju i udała się na poszukiwanie biblioteki. Jednak gdy tylko zaczęła schodzić po schodach, natknęła się na kogoś.
Mężczyzna miał płowe włosy, przyprószone siwizną na skroniach, prosty nos i okulary przez które wpatrywały się w nią ciepłe, brązowe oczy.
Lily cofnęła się o krok i spuściła wzrok, mając nadzieję, że mężczyzna sobie pójdzie.
-Cześć. Jak masz na imię? - odezwał się jednak. Jego głos był łagodny ale mocny. - Ja jestem Fleamont.
Lily podniosła wzrok i zmarszczyła brwi, na co mężczyzna wybuchł śmiechem.
-Wiem, paskudne imię. W zasadzie to było to nazwisko panieńskie mojej matki. Tata się uparł żeby  mnie tak nazwać. Za to drugie imię, wybrane przez mamę mam normalniejsze. Charles. Tak się do mnie wszyscy zwracają. W tym moja żona. To by zabiło nasze małżeństwo gdyby zwracała się do mnie "Fleamont" - zaśmiał się znowu.
-Jestem Lily - odezwała się w końcu dziewczynka.
-Lily? To bardzo ładne imię. Czemu nie jesteś na dole ze wszystkimi, jeśli mogę spytać, Lily?
Rudowłosa przygryzła wargę i zaczęła się bawić rąbkiem sukienki.
Mężczyzna widząc że nie zamierza odpowiadać uśmiechnął się tylko znowu.
-Lily, czy miała byś coś przeciwko zejściu ze mną na dół? Chciałbym żebyś poznała moją żonę. Mogę również wrócić tu z nią za chwilę, jeśli wolisz?
Zielonooka przygryzła paznokieć u kciuka prawej dłoni po czym powoli stopień po stopniu zeszła na dół, aż znalazła się obok Fleamonta Charlesa.
Mężczyzna podał jej swoją dłoń i z zachęcającym uśmiechem poprowadził ją na dół.
Lily czuła się trochę jakby to jej tata trzymał ją za dłoń. Fleamont Charles miał tak samo dużą i szorstką, ciepłą dłoń.
Na myśl o jej tacie, do jej oczu napłynęły łzy, ale szybko otarła je wolną ręką.
-Euphemio, skarbie, pozwolisz na chwilę? - odezwał się w końcu Fleamont Charles kiedy dotarli do salonu.
W progu rozmawiając z dyrektorką stała kobieta o ciemnych włosach sięgających ramion, bladej skórze i niebieskich oczach. Zdaniem Lily wyglądała jak księżniczka z bajki.
Obie panie odwróciły się i dyrektorka niemal podskoczyła z zaskoczenia na widok Lily.
-Euphemio, to Lily. Lily, to moja żona Euphemia.
Kobieta przykucnęła przed nią i wyciągnęła dłoń w jej stronę.
-Cześć Lily. Miło mi cię poznać. Jestem Euphemia. Widzę że poznałaś już Charlesa.
Dziewczynka skinęła głową i uścisnęła dłoń kobiety, ale gdy dostrzegła w salonie Nicole, uśmiechającą się do niej, puściła dłonie gości i pobiegła do przyjaciółki.
Uczepiła się jej dłoni i spuściła wzrok.
-Nie chcę być zabierana - mruknęła cicho, tak że tylko druga dziewczynka ją usłyszała.
Nicole pogłaskała ją po głowie.

* * *
Wieczorem po wyjściu państwa Potter, kiedy Lily siedziała u siebie w pokoju, odwiedziła ją dyrektorka sierocińca.
-Lily, podpisaliśmy dziś papiery adopcyjne... Za kilka dni Pan Fleamont i Pani Euphemia przyjdą zabrać cię do siebie.
Rudowłosa podniosła wzrok znad książki którą wzięła ze znalezionej w międzyczasie biblioteki i chociaż chciała płakać, skinęła głową.
Kobieta uśmiechnęła się lekko i pogłaskała ją po głowie.
-Lily, powiem ci w sekrecie, że masz niezwykłe szczęście. Zazwyczaj dzieci czekają na adopcję o wiele dłużej. A ta rodzina to dobrzy ludzie. Jestem pewna że będzie wam nawzajem dobrze.
Lily nic nie odpowiedziała. Nie uważała tego jednak za niezwykłe szczęście, jak wszyscy jej mówili.


* * *
Tych kilka dni minęło bardzo szybko. Lily spędzała cały czas z Nicole, która zapewniała ją, że będą do siebie pisywać i dzwonić, unikając spojrzeń innych dzieci, które szeptały między sobą o tym jakie szczęście miała Lily, że została zabrana tak szybko.
I nagle nie wiadomo kiedy nadszedł dzień w którym państwo Potter, bo powiedziano jej, że tak nazywają się Fleamont Charles i Euphemia, przyjechali po nią pod drzwi sierocińca.
-Cześć Lily - przywitał się Fleamont Charles, a Euphemia uśmiechnęła się do niej szeroko. - Gotowa?
Dziewczynka odwróciła się w stronę budynku, wypatrując Nicole wśród mnóstwa dzieci wyglądających przez okno, po czym spojrzała na dyrektorkę, która stała obok niej i spoglądając na Fleamonta Charlesa, skinęła głową.
Potem wszystko zdawało się dziać bardzo szybko. Dyrektorka pożegnała się z nią i uścisnęła dłonie państwa Potter, Fleamont Charles wpakował jej walizkę do bagażnika, po czym wsiedli do samochodu i zostawili sierociniec za sobą.

Po dwóch godzinach jazdy podczas której państwo Potter pytali ją o najróżniejsze rzeczy, samochód zatrzymał się przy brukowanej ulicy po której obu stronach stały ładne, bielone, drewniane domy.
 Euphemia odpięła swój pas i odwróciła się do Lily.
-Lily, skarbie, widzisz ten dom na końcu ulicy? To my. To nasz i teraz również twój dom. Ale zanim wejdziemy, powinnaś wiedzieć, że mamy syna. W twoim wieku.
-Syna? - zapytała cicho ruda, niemal czując jak krew odpływa z jej twarzy.
-Nazywa się James. Obawiam się że trochę go rozpieszczamy, ale to dobry chłopiec - wtrącił się Fleamont Charles. - Jestem pewien że się dogadacie.
Dziewczynka niepewnie skinęła głową i razem z państwem Potter wysiadła z samochodu, a potem trzymając się za nimi ruszyła w kierunku domu, który nagle zdawał się być groźny i straszny.
Kiedy jednak Potterowie otworzyli przed nią drzwi, okazał się być cichy i na pierwszy rzut oka, pusty. Czyżby Potterowie żartowali sobie o tym, że mają syna?
-Wygląda na to, że James wyszedł - mruknął Fleamont Charles, jakby usłyszał o czym myślała.
-W takim razie, co ty na to,  żebym cię oprowadziła? - zaproponowała Euphemia. - Charles weźmie twoją walizkę do twojego pokoju.
Lily skinęła tylko głową i ruszyła za Euphemią, która zatrzymywała się przy każdych drzwiach, otwierała wszystkie pokoje i mówiła co gdzie jest. Na końcu zaprowadziła jej do sypialni która miała należeć do niej. Była pomalowana na beżowo, ale gdzie nie gdzie widoczne były złoto czerwone wstawki, co Lily uznała za dosyć dziwne połączenie, ale nie skomentowała tego.
-To twój pokój. Drzwi na przeciwko to łazienka, a pierwsze po prawej to pokój Jamesa. Pokazała bym ci go, ale obawiam się, że ma lekkiego bzika na punkcie prywatności - zaśmiała się kobieta, po czym spojrzała na Lily z uśmiechem. - Zostawię cię teraz samą. Gdybyś czegoś potrzebowała to jesteśmy w salonie.
I tak ruda została sama w swoim nowym pokoju w którym nie było nic co wskazywało by na to, że rzeczywiście należy do niej. Poza jej walizką, rzecz jasna. Czuła się w nim jeszcze mniej komfortowo niż w pokoju w sierocińcu. Po kilku minutach siedzenia i patrzenia w ścianę, podniosła się i skierowała się do salonu, w którym zastała państwa Potter. Stanęła w progu i odczekała chwilę.

-Przepraszam.. Czy mogę iść się przejść? - spytała niepewnie, przestępując z nogi na nogę.

Euphemia odwróciła się do niej i z bladym uśmiechem skinęła głową. Dziewczynka odpowiedziała tym samym i wyszła przez drzwi. Szła miasteczkiem, które wyglądało jak renesansowa wioska. Uśmiechnęła się blado. Kiedy siedziała z tatą, który pisał swoje powieści, zawsze marzyła o tym by mieć takie miejsce na własność. Ale to było zanim oni wszyscy umarli. Zielone oczy od razu się zaszkliły i dziewczyna na chwilę zatrzymała się i spuściła wzrok. Otarła jednak łzy, kiedy usłyszała cichy trzask. Podniosła wzrok. Przed nią stały zakapturzone postacie z maskami na twarzy. Przed sobą trzymali drewniane kijki różnej długości. Pierwszym odruchem dziewczyny miał być wybuch śmiechu, ale dopiero po chwili zorientowała się, że mogą być niebezpieczni. Przyjrzała im się trochę zaciekawiona, a trochę przerażona.

-Rozejrzyj się dookoła Evans, póki masz czas - odezwał się jeden, po czym zaśmiał się szyderczo.

Teraz dziewczynka przeraziła się nie na żarty.

-Skąd wiesz jak się nazywam?-spytała drżącym głosem.

-Och, Czarny Pan wie wiele rzeczy-zarechotał inny.

-Mieliśmy się ciebie pozbyć razem z twoją rodzinką, ale pech chciał, że akurat z nimi nie jechałaś. No cóż… musieliśmy się pofatygować osobiście - powiedział głos pełen jadu.

Był inny. Milszy dla ucha, gdyby nie był taki jadowity. Wyraźnie damski i młody.

-Czego chcecie?-spytała ruda.

-Och czy to nie oczywiste? Chcemy twojej śmierci-powiedziała ta sama dziewczyna co wcześniej, takim głosem jakby rozmawiały o tym czy jutro spadnie deszcz czy będzie słonecznie.

Zielonooka przełknęła głośno i cofnęła się krok. Już odwróciła się na pięcie, żeby uciekać, jednak za nią również stali ludzie ubrani na czarno. Zacisnęła mocno oczy, a zamaskowana dziewczyna zaczęła mówić coś jakimś dziwnym, jakby syczącym głosem. Nagle jakby znikąd, na drodze pojawił się wąż szerokości uda dorosłego człowieka. Lily próbowała się cofnąć, ale wpadła prosto na kolejną z zamaskowanych osób, stojącą tuż za nią. Dziewczyna zacisnęła oczy i nagle ludzie dookoła niej i wąż zniknęli z hukiem tak głośnym, że zabolały ją uszy. Otworzyła oczy. W jej stronę biegła grupa dziwnie ubranych ludzi z takimi samymi kijkami w rękach.

-Dziecko, nic ci się nie stało?-spytała jakaś kobieta.

Pokręciła głową. Jakiś mężczyzna przyłożył jej kijek do głowy. Dziewczynka zdenerwowana potrząsnęła głową i drgnęła chcąc go odepchnąć. Otworzyła oczy i spojrzała ze złością na mężczyznę który nagle znalazł się daleko od niej. Ludzie wymienili spojrzenia.

-Gdzie mieszkasz dziecko? - spytała łagodnie jedna z kobiet.

-Tutaj - oznajmiła ruda.

-W Dolinie Godryka? - spytała niezbyt zdziwiona.

Zielonooka skinęła głową zakładając, że musiała być to nazwa tego pięknego miasteczka.

-A zaprowadzisz nas do swojego domu? Musimy porozmawiać z twoimi rodzicami.-poprosiła łagodnie kobieta.

Dziewczynka skinęła i ruszyła w drogę powrotną. Kilka razy złapała się na tym że skręciła w złą ulicę i prawie się zgubiła, ale w końcu znaleźli się przed domem w którym mieszkała. Kobieta wzięła głęboki wdech. Lily odwróciła się i zobaczyła że na jej twarzy maluje się zaskoczenie.

-Jesteś córką Potterów?

Ruda zamrugała i powoli skinęła głową. Nie zdawała sobie sprawę z tego, że było to coś niezwykłego.

Ludzie spojrzeli po sobie i tak jak tamci zniknęli z głośnym trzaskiem. Dziewczynka zmarszczyła brwi i nadęła policzki, ale w końcu westchnęła i po cichu weszła do domu.

-Lily dobrze że jesteś. Chodź tu na chwilę-poprosiła pani Potter, kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi.

Wzięła głęboki wdech i zawróciła w stronę salonu. Na jednej z kanap siedzieli Fleamont Charles i Euphemia, a na drugiej, bokiem do niej chłopiec o czarnych włosach, które wyglądały jakby chłopak znalazł się w środku wichury. Tylko to zielonooka widziała. Po chwili podniósł się ciężko i odwrócił w jej stronę. Poza ciemnymi włosami wyglądał jak ojciec. Jego oczy również były brązowe, a na nosie miał okrągłe okulary. Ponadto był dosyć wysoki jak na swój wiek, jeśli faktycznie był jej rówieśnikiem.

-Lily, poznaj Jamesa, naszego syna.

____________________________________________________________

Ta dam! Może i was zawiodłam, ale nie martwcie się. Akcja się jeszcze rozkręci. Winry miała rację. Chodzi o matkę Harry’ego Pottera jak się pewnie już domyśliliście. A na razie.

Żegnam

2 komentarze:

  1. Wiesz, co... trochę za wcześnie ją adoptowali. Dzieci w sierocińcach zazwyczaj czekają długo na adopcję... czasem nawet kilka lat, a oni ją adoptowali następnego dnia.
    Nie radzisz sobie z opisami uczuć i opisami w ogóle. Natomiast dobrze idą Ci dialogi.
    Całość idzie nieźle, chociaż ma się wrażenie, że pisze to dziecko. Ile masz lat? :)
    jeśli chodzi o tekst, to dałabym Ci 4, ale jeśli chodzi o pomysł, to zdecydowanie 6!
    Bardzo dobrze urywasz akcję na końcu rozdziału. Czytelnik się zastanawia, jak zachowa się James...
    trochę bez sensu, że już napadli ją Śmierciożercy. W sumie to nawet nie wiem, czy Voldemort w ogóle był wtedy Voldemortem, czy jeszcze nie. Dobrze, chociaż za krótko oddałaś to, że Lily nie wie, o co chodzi z magią, że jej rodzice byli mugolami... no tak. W końcu Potter nazywał ją szlamą... tylko ona teraz nazywa się Potter.
    Państwo Potter są czarodziejami... nie mogli wiedzieć z góry, że ona też... a co, jeśli okaże się mugolką? będzie się czuła jak harłaczka.
    trochę musisz bardziej przemyśleć, co się dzieje w tym utworze, bo wiele rzeczy jest po prostu bez sensu.
    nie zrozum mnie źle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lat. 17 w styczniu, ale mniejsza z tym. Doskonale wiem, że to wszystko jest bez ładu i składu i gdyby nie dziewczyny typu Paula, Sarah i pozostałych kilka czytelniczek, które czasem zostawią komentarz, to już dawno bym to wszystko wykasowała, bo po prostu stwierdziłabym, że to co napisałam jest to bani i tyle.
      Bo szczerze, jeśli chcesz wiedzieć co myślę o tym co piszę, to myślę, że to co piszę, nawet pomysł, jest beznadziejne.
      Ale taka już jestem z natury. Dziwna, głupia, uparta. Poza tym nie słucham dobrych rad, także będę to coś ciągnąć.
      Wybacz, ale trochę pomęczę internet tym cudakiem. Jedyne co mogę powiedzieć, to nie kalecz sobie oczu i nie próbuj czytać co dalej nabazgrolę.

      Dziękuję

      Usuń