niedziela, 16 września 2012

Rozdział 3

Rano miała zapuchnięte oczy, których nie dało się ukryć niczym. Zrezygnowana zeszła na dół i ze spuszczonymi  oczami zjadła szybkie śniadanie, mając nadzieję, że nikt nie zdecyduje się wybrać tej chwili, by wejść do kuchni, ponieważ państwo Potter tylko bardziej by się martwili, a James... Nie wiedziała co zrobił by James. Chłopak był dziwny. Potem wymknęła się z domu i zaczęła spacerować po mieście. Słońce jeszcze nie wstało, więc było ciemno. Mogła płakać dowoli, bo nikt nie widział. W końcu jakimś cudem znalazła się w jakimś dziwnym miejscu. Ni to parku, ni to boisku. Wielkością przypominało park o owalnym kształcie. Po dwóch stronach widniały trzy słupy zakończone okrągłymi obręczami. Trybuny, które mogły pomieścić na pewno masy ludzi upewniły ją, że to stadion. Ale w jakiej grze ludzie byli by zdolni dorzucić piłkę tak wysoko? Usiadła na trybunach i skuliła się pozwalając by łzy spływały po jej policzkach. Po chwili poczuła, że ktoś kładzie jej dłoń na ramieniu. Podniosła wzrok i zobaczyła Alexa. Odruchowo otarła łzy.

-Co się stało?-spytał chłopak.

-Nic-pociągnęła nosem ruda.

Przekrzywił głowę i zmrużył oczy, ale nie zadawał więcej pytań.

-Nie wiedziałem, że to widzisz-powiedział cicho siadając obok niej.

Spojrzała na niego zdziwiona.

-Jak to?-spytała.

-Hmm... Normalni ludzie widzą tu plac budowy. To znaczy że jesteśmy tacy sami. Oczywiście podejrzewałem, ale nigdy nie wiadomo.

-Normalni? - zapytała, spoglądając na niego ze zmrużonymi oczami.
-Nie mam na myśli, że nie jesteś normalna - uśmiechnął się lekko i uścisnął jej dłoń. - Odprowadzę Cię. Twoi rodzice się pewnie zmartwią, jeśli wstaną rano, a ciebie nie będzie.

Zacisnęła zęby i ze zrezygnowaniem skinęła głową. Wiedziała, że ma rację. Chociaż odpowiedniejsze pewnie było by słowo opiekunowie, niż rodzice. Alex odprowadził ją pod same drzwi domu Potterów, gdzie przytulił ją na pożegnanie i odszedł machając ręką.
Ruda potrząsnęła głową i odmachała mu, po czym odwróciła się i weszła do domu. Słońce dopiero zaczynało wstawać i Potterowie najwyraźniej jeszcze spali. Zdjęła buty i po cichutku udała się do swojej sypialni, gdzie rzuciła się na łóżko i spojrzała na zdjęcie rodzinne stojące na szafce nocnej.
Kiedy podniosła się z łóżka było już południe, chociaż czuła się jakby minęło zaledwie pół godziny.
Przez to że nie przesypiała nocy, a rano wstawała bardzo wcześnie, w końcu zasnęła i przespała siedem godzin bez budzenia się.
Wstała i skrzywiła się kiedy poczuła nieprzyjemne mrowienie w nogach. Mimo to westchnęła tylko i powoli ruszyła na dół, do kuchni.
Dom był cichy i pusty, co na moment wywołało u niej panikę, ale uspokoiła się, kiedy przeczytała leżący na stole liścik od pani Potter.

Dzieciaki!

Wyjechaliśmy na jakiś czas do pracy. Co jakiś czas pani Flutthesty będzie do was przychodzić i sprawdzać czy niczego wam nie brakuje. Zawsze możecie ją poprosić o pomoc. Powinniśmy wrócić za maksymalnie tydzień. Mam nadzieję, że nie przesiedzicie wszystkich pięknych dni w domu.

Pozdrawiam

Westchnęła, częściowo z ulgą, częściowo z niezadowolenia. Potterowie nie zostawili jej, ale ich wyjazd oznaczał, że była w domu sama z Jamesem. Na cały tydzień. Odłożyła liścik i odwróciła się, dosłownie wpadając przy tym na Pottera, który wisiał nad nią i najwyraźniej czytał jej przez ramię.

-Co jest Rudzielcu? - spytał, a w jego głosie krył się cień drwiny.

-Czemu coś by miało być? Może zostawisz mnie w spokoju, z łaski swojej? - syknęła jadowicie i próbowała podnieść rękę, by otrzeć łzy, które nie wiadomo kiedy zebrały się w jej oczach, jednak nie bardzo jej się to udało, bo chłopak złapał ją za nadgarstki tak, że nie mogła ruszyć rękoma.

Kilka łez popłynęło jej po policzkach i dziewczynka szybko przygryzła wewnętrzną stronę policzka, próbując zmusić się do powstrzymania ich.

-Rudzielcu, co jest? - powtórzył pytanie, ale jego głos nie brzmiał już tak drwiąco. Był podszyty czymś... Jakby troską? Rudowłosa od razu skarciła samą siebie za takie myślenie. James się o nią nie troszczył. Jego zwykłe zachowanie wskazywało na coś wręcz przeciwnego.

-Puść mnie-poprosiła cicho nie podnosząc oczu.

Chłopak nie rozluźnił uchwytu. Podniosła wzrok i spojrzała w jego brązowe oczy przypominające oczy jego ojca.

-Puść mnie - ponowiła prośbę spokojnie.


Chłopak zmarszczył brwi, zamrugał kilka razy i westchnął z rezygnacją, ale puścił jej nadgarstki, na co ona rzuciła się w stronę drzwi.

-Rudzielcu… Lily!

Odwróciła się zdziwiona, ale i zniecierpliwiona.

-Czego chcesz?

Chłopak nie odpowiedział. Po prostu patrzył na nią, wyglądając jakby próbował się zdecydować czy się odezwać, po czym w końcu wzruszył ramionami i ruszył po schodach na górę.
Lily zmarszczyła brwi, po czym wyjrzała przez okno. Pogoda i tak nie była za dobra na wychodzenie z domu. Zdjęła trampki, które zdążyła założyć w ekspresowym tempie i udała się do siebie na górę po schodach.
Po raz pierwszy od wprowadzenia się do pokoju włączyła radio stojące na biurku i uśmiechnęła się, kiedy przez głośnik, kiedy w końcu udało jej się znaleźć stację radiową, popłynęły dźwięki ulubionej piosenki The Beatles, jej rodziców.
Zanim zdała sobie z tego sprawę, łzy już płynęły po jej policzkach. Ta piosenka kojarzyła jej się z niedzielnymi porankami, kiedy jej tata smażył naleśniki, a ona z mamą leżały na kanapie, odpoczywając. Kiedy tata kończył smażenie, wchodził do salonu, wyszukiwał płytę z tą piosenką i puszczał ją, po czym porywał mamę do tańca, która mimo zmęczenia śmiała się głośno.
Dopiero, kiedy piosenka dobiegła końca, a z radia dobiegł głos mężczyzny który mówił o czymś co działo się na świecie (Lily nie słuchała. Nie bardzo ją to interesowało), poczuła że ktoś ją obserwuje. Podniosła wzrok i wbiła spojrzenie zielonych oczu w stojącego w drzwiach Pottera.

-Nie płacz - poprosił.
Prychnęła i odwróciła się tyłem do niego. On jednak tylko podszedł i usiadł na łóżku obok niej.
-Wiem, że... Straciłaś rodziców. I... To cię boli. Ale... Ty masz całe życie przed sobą. Czy nie chcieli by, żebyś była szczęśliwa? - mruknął niepewnie.
Odwróciła się w jego stronę i zmrużyła oczy.
-Jeśli chcesz mi...  - zaczęła, ale przerwało jej wołanie z dołu.
Po chwili w drzwiach pojawiła się dziewczynka, nie wyglądała na starszą od Lily. Miała ciemne, szare oczy i kruczoczarne włosy. Wyglądała by jak z bajki, gdyby nie to, że było w niej coś ostrego, gwałtownego.
-Hej gołąbeczki - zawołała w ramach przywitania wparowując do pokoju.
James natychmiast zerwał się z łóżka, a Lily pośpiesznie otarła łzy i przywołała na twarz uśmiech.
-Hej, James. A ty musisz być Lily, zgadłam? Na pewno tak. Jestem córką siostry przyjaciółki jego mamy - oznajmiła ciemnowłosa dziewczynka. - Czy powinnam mówić waszej mamy? Chyba nie. W końcu macie jednak inne mamy.
Lily nie nadążała za tą dziewczynką. Kimkolwiek ona była. Jej wyjaśnienie wcale niczego nie tłumaczyło. Przybyła najwyraźniej zauważyła jej zmieszanie, bo uśmiechnęła się szeroko.
-Mieszkam obok. Nazywam się Devonne. Deville Devonne Nether - podeszła do łóżka i wyciągnęła rękę w stronę rudej. - Wiem. Okropne imiona. Ale lepsze to niż Fleamont.
-Lily - przywitała się niepewnie ruda, ściskając drobną, zimną dłoń gościa.
-A dalej? Ja ci dałam pełne imię - zauważyła tamta.
Ruda skrzywiła się nieznacznie.
-Lilyanne Jean Evans II - mruknęła cicho.
James i Devonne spojrzeli po sobie w ciszy.
-Po raz pierwszy osobiście widzę kogoś kto ma dwójkę w imieniu! Ale fajnie - zaśmiała się brunetka, rzucając się na łóżko obok Lily. - To kto był pierwszą Lilyanne Jean Evans?
Ruda wzruszyła ramionami. Jej ojciec co prawda odciął się od rodziny, ale najwyraźniej pierwsza Lilyanne była kimś kogo kochał, skoro uznał za stosowne nazwanie po niej dziecka.
-Wyjdziemy gdzieś? Co? Co? Może nad jezioro? - Devonne ponownie zerwała się z łóżka i doskoczyła do Jamesa, który cały ten czas stał cicho.
-Macie tu jezioro?-spytała Lily.
Dziewczynka skinęła głową.
-Co ty w ogóle zdążyłaś zobaczyć odkąd tu jesteś? - spytała. - Czy James może nie uznał za stosowne pokazać ci cokolwiek? Nie zdziwiła bym się.
-Cały ten dom, ławkę na alejce, bibliotekę i minęłam całe miasto - wyliczyła ruda i wzruszyła ramionami.
-Jezioro jest kawałek poza Doliną- odezwał się w końcu James.
-Nie mogę - zadecydowała Lily po chwili rozważania tego pomysłu.
-O strój się nie martw. Pożyczę ci coś, a potem pójdziemy razem na zakupy - powiedziała rozemocjonowana. - Moi rodzice są paskudnie bogaci.. Cóż, Potterowie też. Więc akurat o pieniądze nie musimy się martwić.
Na to ruda skrzywiła się. Nie znosiła zakupów, ale Devonne nie wyglądała na osobę, która przyjmowała "nie" za odpowiedź.
-Chodź - wyszczerzyła się brunetka i chwyciła ją za rękę, zrywając ją z łóżka i już idąc do wyjścia. -Jim spotykamy się za pół godziny przed fontanną. Nie spóźnij się. I zamknij dom.
Tamten tylko zaśmiał się głośno. Po chwili ruda stała w pokoju sąsiadki.
-Fioletowy albo zielony. Mam wrażenie że to twoje kolory. Chociaż zielony bardziej pasuje ci do oczu... - mruknęła dziewczynka i wyciągnęła z szafy strój kąpielowy w drobne zielone kwiatki.
Ruda niechętnie poszła do łazienki i przebrała się w kostium. Kiedy wyszła, Devonne zmierzyła ją wzrokiem i skinęła głową z aprobatą.
-Dobra... Teraz twoje włosy. Siadaj mi tu i nie ruszaj się - nakazała ciemnowłosa, wskazując swoje łóżko.
W ekspresowym tempie zaczęła zaplatać rude włosy Lily, aż były związane w długi ciasny warkocz zaczynający się na czubku jej głowy.
-Jest dobrze. Wybierz sobie coś na to. Coś lekkiego ale też jakąś bluzę. Pogoda dzisiaj zdaje się świrować - oznajmiła Devonne i zniknęła w łazience z której wychynęła tylko na chwilę jej głowa. - Tylko nic ciemnego. Jasne kolory bardziej do ciebie pasują.
Zielonooka skinęła głową posłusznie i niepewnie zaczęła przesuwać wieszaki w szafie Devonne. W końcu po dobrych pięciu minutach wybrała lekką białą sukienkę i szary sweter.
Brunetka zaledwie chwilę później wyszła z łazienki ubrana w niebieską sukienkę i kurtkę, która wyglądała jakby zdjęła ją ze starszego brata.
-Gotowa?
Lily chcąc nie chcąc pokiwała głową i pozwoliła nowo poznanej koleżance poprowadzić się na placyk niedaleko.
Przy wspomnianej fontannie, bardzo osobliwej ponieważ zdobiły ją postaci jakby czterech władców dwóch mężczyzn i dwie kobiety, z których każdy miał przypisane sobie zwierzę, stał już James. Gdy tylko je zobaczył, wywrócił oczami.

-No ile można?

Devonne wybuchła śmiechem.

-Spokojnie Jimmy. Musiałam przygotować Lily. Poza tym i tak mnie kochasz.

Ruda tylko wykrzywiła się nieznacznie.

-Dobra idziemy, bo jak się nie pospieszymy to słońce zajdzie i tyle będzie z twojej wyprawy nad jezioro.

Ruszyli szybkim krokiem w stronę lasu.



Po jakichś dwudziestu minutach stali nad jeziorem, którego gładka tafla iskrzyła się od padających nań promieni słonecznych. Wyglądało to jak w bajce. Lily była przekonana, że w tym mieście wszystko i wszyscy wyglądali jak wyjęci z książki. Położyła swój ręcznik, pożyczony od brunetki, obok ręcznika Devonne i usiadła na nim.
James wskoczył do wody, a druga dziewczynka rozłożyła się na ręczniku i zamknęła oczy z zadowolonym westchnięciem.
Lily z kolei wbiła wzrok w las, który po drugiej stronie jeziora zdawał się gęstszy i mroczniejszy. Miała nieprzyjemne wrażenie, że za chwilę coś wyskoczy spomiędzy drzew i się na nich rzuci, jednak ani James ani Devonne nie wydawali się ani trochę zaniepokojeni, więc ruda uznała, że jej wyobraźnia po prostu szalała.
Wzięła przykład z brunetki i rozłożyła się na ręczniku, przymykając oczy i ciesząc się ciepłymi promieniami słońca, które rozgrzewały jej skórę.
Może jednak miało nie być tak źle?

Do domów wrócili dopiero po zachodzie słońca. Do tej pory z rudej dziewczyny ulotniła się cała radość i optymizm. Zrobiła sobie kanapkę i herbatę i poszła na górę do swojego pokoju. Odstawiła posiłek na biurko i rzuciła się na łóżko, czując, że wraca całe zrezygnowanie i smutek, które czuła każdego dnia od śmierci rodziców. Ukryła twarz w poduszce i pozwoliła łzom popłynąć po policzkach.
W końcu wyczerpana całym dniem i płaczem, usnęła.

Obudziła się z samego rana, jak wskazywał zegarek na szafce nocnej. Na śniadanie wsunęła kanapkę, którą zrobiła poprzedniego dnia i popiła ją zimną herbatą. Wzięła prysznic i umyła włosy. Przebrała się w czyste ubrania tamte składając, by przy okazji oddać Devonne i zeszła na dół.
Jakie było jej zaskoczenie, gdy na dole, w nietypowym dla siebie zamyśleniu, już siedział młody Potter. Weszła do kuchni, ale na jego widok cofnęła się i ruszyła ku wyjściu z domu.

-Dokąd uciekasz Wiewiórko?

Zatrzymała się w połowie drogi do drzwi wejściowych, osłupiała. Ten chłopak miał w sobie dwie osobowości. Była tego pewna. Jedną miłą i przyjazną, oraz drugą, której Lilyanne szczerze nienawidziła. Do jej oczu ponownie napłynęły łzy. Po poprzednim dniu, miała nadzieję, że może ich relacje nieco się ocieplą. Najwyraźniej była w błędzie.
-Nie słyszałaś rudzielcu? Zapytałem o coś!
Jedna łza spłynęła po jej policzku. Zrobiła kolejne kroki ku drzwiom, aż w końcu wydostała się z tego jak się jej wydawało ciasnego i dusznego domu i puściła się biegiem w nieokreślonym kierunku.

_______________________________________________________________

Kochani moi jestem z was naprawdę dumna! 20 komentarzy pod dwiema notkami? Ślicznie. iękuję za informacje o Nowych Notkach i w przypadku xoxo również o nowym blogu! Co tu jeszcze dodać. Na razie nie będę ujawniać dlaczego zachowanie Jamesa jest takie, a nie inne. Pojawiła się nowa postać. Deville Devonne. Jeszcze będzie o niej duuużo w tym opowiadaniu, więc przylepiam uśmiech na twarz i publikuję tą notkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz