niedziela, 16 września 2012

Rozdział 4

Nogi zaniosły ją na to dziwne boisko. Skrycie miała nadzieję, że zastanie tam Alexa, chociaż wiedziała, że gdyby chciała go zobaczyć, powinna raczej skierować się do ich ulubionej ławki.
Zamiast niego, na boisku zastała Jamesa Pottera, rozmawiającego z dziwnym chłopcem o białych włosach, wyglądającym na kilka lat starszego.
W jednej chwili stanęła w miejscu, po czym cofnęła się o kilka kroków, chowając się za trybuną, nie chcąc zostać zauważoną.
Do jej uszu docierały fragmenty rozmowy
-Mój kuzyn przyjaźni się z twoją nową siostrą. Nie podoba mi się to, Potter. Zrób coś z tym - głos tamtego był chłodny i niski, ale również pełen wyższości.
-Co mam twoim zdaniem zrobić? Ona zamyka się na całe dni w pokoju i płacze, myśląc, że tego nie słyszymy. Nawet gdybym chciał coś zrobić, ona mi na to nie pozwala.
W jej oczach pojawiły się łzy. Zamrugała gwałtownie by się ich pozbyć.
-Nie obchodzi mnie co zrobisz, Potter. Po prostu coś z tym zrób - warknął tamten, po czym cofnął się o krok i rozejrzał uważnie dookoła.
Cofnęła się o krok, więc nie widziała i nie słyszała już nic. Ponownie puściła się biegiem przez miasto. Biegła i biegła. Bez celu. Chciała zapomnieć o Jamesie Potterze i jego dziwacznej rozmowie z dziwnym bladym chłopcem.
Zanim się zorientowała biegła przez las i zaledwie chwilę później znalazła się nad brzegiem jeziora.
Dziś las po drugiej stronie wydawał się nie tak mroczny. Perspektywa schowania się między wysokimi drzewami przez korony których zapewne nie było by widać nieba, była aż przyjemna. Dziś las wydawał się po prostu cichy i spokojny, a właśnie tego potrzebowała Lily.
Powoli weszła między drzewa i zaczęła kluczyć między nimi, nie zapamiętując nawet skąd przyszła, zagłębiając się w bór coraz bardziej.
W końcu znalazła przewalone, obrośnięte mchem drzewo, które wyglądało, jakby wichura przewróciła je dobrych kilkanaście lat temu, kiedy las nie był jeszcze tak gęsty. Usiadła na grubym, nadgniłym pniu i rozejrzała się dookoła, wdychając zapach ściółki, liści i wilgoci.
Starała się nie płakać. Nie chciała płakać. Chciała być dzielna i radosna. Mimo to łzy bez jej zgody, popłynęły strumieniem po jej policzkach.
Skuliła się i położyła na boku na pniu, obejmując ramionami podkulone nogi i starając się pozbyć bólu w środku jej piersi i głowy.
Musiała tak leżeć bardzo długo, bo gdy w końcu się uspokoiła, poczuła dreszcz zimna przechodzący po jej ciele, a gdzieniegdzie przez gęste korony drzew przebijał się blask księżyca.
Podniosła się i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że nie wie gdzie jest i nie ma pojęcia jak wrócić do domu.
Cała się trzęsąc zaczęła kluczyć po lesie próbując przypomnieć sobie którędy szła rano, jednak w nocy gęstwina wyglądała inaczej, straszniej, mroczniej.
Lily krążyła w kółko dygocząc z zimna i strachu. Nie ważne w którą stronę poszła, ani razu nie wydawała się być bliższa wyjścia spośród drzew.
Nogi się pod nią ugięły i dziewczynka opadła na ściółkę, starając się zapanować nad swoim strachem. Siedziała tak przez jakiś czas, kiedy nagle w drzewach nieopodal rozległ się szmer, a potem trzask łamanej gałązki.
Z gęstwiny wyłoniła się mała, ruda wiewiórka. Lily niemal parsknęła śmiechem przez łzy. Oczekiwała że zwierzę spłoszy się i ucieknie gdy tylko ją zobaczy, jednak zatrzymało się tuż przed nią i spojrzało na nią, po czym pisnęło i odwróciło się, powoli ruszając przez las, a dziewczynka, tknięta dziwnym przeczuciem, podniosła się z kolan i powoli ruszyła za nią.
Nie minęło pięć minut, a już stała nad jeziorem, a wiewiórka z krótkim piśnięciem zniknęła w lesie, zostawiając ją samej sobie.
Lily powoli ruszyła z powrotem w kierunku miasta i po cichu weszła do domu Potterów. Z salonu dobiegały odgłosy rozmowy, więc Lily domyślała się, że państwo Potter musieli wrócić z podróży służbowej.
Na palcach, by nie przeszkodzić w rozmowie, zaczęła wspinać się po schodach. Niefortunnie jednak jeden skrzypnął pod jej ciężarem.
-Lily? - z salonu dobiegł zaniepokojony głos, który mógł należeć tylko do Euphemii.
I faktycznie chwilę później kobieta pojawiła się w przedpokoju i na widok dziewczynki odetchnęła z ulgą i przytuliła ją mocno.
-Nareszcie jesteś. Musieliśmy wzywać policjantów by cię szukali - westchnęła pani Potter z wyraźną ulgą.
Ruda skarciła się w myślach. Miała ich przecież nie martwić. Euphemia zaprowadziła ją do salonu, gdzie stała grupka ludzi, w których ku swemu zaskoczeniu, Lily rozpoznała ludzi, którzy odpędzili ludzi w czarnych pelerynach. Nie mieli na sobie mundurów policyjnych, co ją zdziwiło, ale pani Potter wydawała się nie widzieć w tym nic złego, więc ruda siedziała cicho.
-Przepraszam. Zgubiłam się i nie wiedziałam jak wrócić - wyjaśniła ostrożnie.
Kobieta skinęła głową i objęła ją ramieniem z uśmiechem na ustach.
-Dobrze, że nic Ci się nie stało - zwróciła się do Lily, po czym spojrzała na "policjantów". - Dziękuję za pomoc w znalezieniu jej.
Obie skinęły głowami, w ramach uprzejmego podziękowania i grupa po chwili opuściła dom.
Ruda cofnęła się i uśmiechnęła przepraszająco do pani Potter, po czym zniknęła na górze.
Zamknęła się w swoim pokoju i rzuciła się na łóżko. Nie miała nawet ochoty na jedzenie, chociaż nic nie jadła cały dzień. Chociaż w lesie czuła się niesamowicie wyczerpana, teraz nie mogła zasnąć. Siedziała na parapecie okna i patrzyła na powoli chowający się księżyc i  równie powoli wstające słońce. W końcu gdy zrobiło się jasno, wymknęła się z domu. Poszła przed siebie. Nagle gdy tak szła rozmyślając usłyszała za sobą ciche pyknięcie. Odwróciła się i ujrzała ludzi w czarnych szatach. Tych samych co ostatnio. Spojrzała na ludzi w maskach z przerażeniem. Cofnęła się, ale i tym razem otoczyli ją.
-Tym razem nikt cię nie uratuje Evans.-usłyszała chichot zamaskowanej dziewczyny.
Ten śmiech mroził krew w żyłach. Nie był to śmiech rozbawienia. To był śmiech szaleńca.
-Czego ode mnie chcecie?-spytała zielonooka, starając się opanować drżenie kolan i głosu.
-To już sobie wyjaśniliśmy Evans - warknęła zamaskowana kobieta.
Jeden z ludzi wyciągnął patyczek w jej stronę. Zamknęła oczy i przygotowała się na ostateczny cios. Uświadomiła sobie, że się nie boi. Zobaczy rodziców, ciocię, babcię i wszystkich za którymi tak bardzo tęskniła. Uśmiechnęła się lekko i pozwoliła sobie się rozluźnić. Potem poczuła jedynie nieprzyjemne odrętwienie, a potem osunęła się w ciemność.


Kiedy otworzyła oczy, oślepiło ją niezwykle jasne światło. Jak się po chwili zorientowała pochodziło ono od osoby stojącej przed nią. Była to kobieta o brązowych włosach i zielonych oczach, identycznych jak oczy Lily. Uśmiechała się.
-Mama!
-Córeczko to jeszcze nie jest twój czas. Musisz dalej walczyć - powiedziała kobieta z uśmiechem, przytulając rudą.
-Nie chcę. Tęsknię za wami - mruknęła zielonooka, wiedząc, że brzmi jak małe dziecko.
-Posłuchaj mnie Lily, bo to bardzo ważne. Oboje z tatą bardzo Cię kochamy. Ale nie możesz jeszcze tu do nas dołączyć. Musisz żyć. To twoje przeznaczenie. My z tatą wiedzieliśmy, że po nas przyjdą. Wiedzieliśmy od kiedy się urodziłaś. Ale to ty musisz walczyć - uśmiechnęła się smutno kobieta, głaszcząc córkę po głowie. - Twoje życie niestety będzie pełne cierpień, ale nie możesz się poddawać. Pamiętaj że masz przyjaciół i ludzi, którzy Cię kochają. Oni są twoją siłą.
Po tych słowach zjawa zniknęła i Lily została sama w ciemności. Zacisnęła powieki i spróbowała się obudzić.
Otworzyła oczy. Nie znajdowała się w Dolinie Godryka. Była w lesie. Przez chwilę myślała, że po prostu zasnęła w borze nad jeziorem i to wszystko było snem. Kiedy jednak podniosła wzrok, dostrzegła zawieszone wysoko na drzewach eleganckie, drewniane budowle.
Zanim zdążyła chociaż podnieść się z klęczek, została otoczona przez grupę dziwnych bladych ludzi, którzy mierzyli do niej ze złotych łuków, otaczając ją ostrymi grotami.
Za łucznikami Lily dostrzegła kobietę, która na pierwszy rzut oka przypominała ducha jej matki. Emanowała podobnym blaskiem, jednak jej włosy były blond, a oczy jakby złote. Jej głowę oplatał diadem, który wyglądał jak spleciony ze srebrnych liści i gałązek.
-Kim jesteś i czego szukasz w naszym lesie? - spytała kobieta cicho. W jej głosie kryła się groźba.
-Lily. Nazywam się Lily. Ja... Nie wiem gdzie jestem. Byłam w swoim mieście a potem nagle...
Wyraz twarzy kobiety zmienił się w ciągu zaledwie sekundy. Machnęła ręką i nagle łucznicy opuścili broń, a ona znalazła się u boku dziewczynki.
-Chodź więc Lily. Znajdziesz w naszych domach schronienie, a kiedy przyjdzie czas, pomożemy Ci wrócić do domu.
Wyciągnęła do rudej rękę, a dziewczyna niepewnie ją chwyciła, tłumacząc sobie, że kobieta mogła ją zabić, ale tego nie zrobiła. Ruszyły po schodach w pniu drzewa, a każdy kogo mijały kłaniał się nisko przed kobietą, która prowadziła Lily.
-Jesteś królową? - wypaliła zielonooka zanim zdążyła się ugryźć w język.
Kobieta uśmiechnęła się życzliwie i skinęła głową.
-Wyczuwam w tobie coś niezwykłego, Lilyanne - oznajmiła tajemniczo, po czym pchnęła drzwi, przed którymi się nagle znalazły.
-Przebierz się i odśwież, ktoś ze służby będzie czekał na ciebie pod drzwiami i zaprowadzi Cię do mnie, kiedy będziesz gotowa.
Wzrok rudej spoczął na balii z wodą stojącej w rogu pokoju. Szybko umyła się, korzystając ze znalezionego, pachnącego polnymi kwiatami mydła i otworzyła piękną rzeźbioną szafę, jednak zamiast zwykłych ubrań, na wieszakach wisiały same długie suknie z powłóczystymi rękawami, podobne do tych, które miały na sobie wszystkie mijane przez nie wcześniej kobiety.
Chcąc nie chcąc, Lily sięgnęła po jedną z nich, bladozieloną i ostrożnie, by nie uszkodzić delikatnego materiału przebrała się.
Przed drzwiami pokoju faktycznie czekała na nią kobieta o ciemnych włosach, która schyliła przed nią głowę i z uśmiechem ruszyła krętymi schodami, aż znalazły się na rozległym dziedzińcu, na którym oczekiwała ich królowa.
Władczyni skinięciem ręki odesłała służącą i dała Lily znak, by ta podeszła bliżej do barierki.
Przed jej oczami roztaczał się wspaniały widok. Las zdawał się jaśnieć srebrem, po budowlach na drzewach przemykali poddani kobiety, a wyżej pod koronami, latały małe świecące stworzonka, które Lily po chwili zastanowienia uznała za świetliki. 
-Witaj w królestwie leśnych elfów, Lilyanne.
____________________________________________________________

No dobrze. Już jest nowa notka tylko się nie bulwersuj Dann  . No dobra to królestwo leśnych elfów jest wzorowane na Lothlorien z Władcy Pierścieni, a ta królowa na Galadrieli. Więc to tyle… Co jeszcze… Święta się zbliżają, a nie ma śniegu. Szkoda  No nic zaczynam wielkie odliczanie.



Za 16 dni święta!



Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz