Rudej odebrało mowę. Nie spodziewała się, że stan mężczyzny może być tak poważny.
-Przykro mi-mruknęła.
Marzyła o tym, aby zapaść się pod ziemię.
Kobieta spróbowała się uśmiechnąć.
-Idź już na górę. Pewnie jesteś zmęczona.
Zielonooka uśmiechnęła się blado i wycofała się z salonu, a potem zamknęła się w pokoju. Pan Potter mógł umrzeć, ona mogła ponownie stracić ‚rodzinę’… Nie była głupia wiedziała, że pani Potter nie utrzyma sama całej rodziny, nawet gdyby poszła do pracy, więc odda ją. Ruda spojrzała na mały drewniany krzyżyk zawieszony nad drzwiami. To jej uświadomiło, że nie była w kościele odkąd przeprowadziła się tutaj. Nie była religijna, ale architektura kościołów zawsze wprawiała ją w osłupienie. Czasami były to małe drewniane budyneczki, a czasami wielkie ceglane twierdze gdzie głos niósł się echem. Poza tym mistyczna atmosfera panująca w kościele ją uspokajała. Na takich rozmyślaniach upłynęła jej cała noc.
Chlusnęła sobie zimną wodą w twarz, żeby się rozbudzić. Potem się odświeżyła i zeszła na dół. Pani Potter nigdzie nie było. Na stole leżała karteczka, która wyjaśniła jej zniknięcie. Pani Potter wybrała się do szpitala, by odwiedzić pana Pottera. Dziewczynka rozejrzała się po kuchni. Nic nie było gotowe do jedzenia, więc zrobiła sobie po prostu kanapkę. Przeżuwając chleb jej wzrok padł na kalendarz. Był 20 lipca. Niedziela. Szybko się wyszykowała, zmięła liścik i wyszła. Mieszkała tam od niedawna, ale wiedziała gdzie jest kościół. Kiedy tam dotarła, oniemiała. Nic dziwnego, że Potterowie tu nie chodzili. Zapewne niewielu mieszkanców tu zaglądało. Kościół przerażał. Był kompletną ruiną. Krzyż chwiał się na dachu, deski były osmalone, a farba odłaziła. Drzwi były częściowo wyłamane, a witraże w oknach były popękane i częściowo wybite. Ściany częściowo były zamalowane graffiti. Przerażona dziewczynka weszła do środka. Ksiądz w prezbiterium przygotowywał się do mszy, a pare starszych kobiet z wnukami siedziało w ławkach również noszącymi ślady spalenia. Jedyny konfesjonał wyglądał jakby przeżył II wojnę światową. Usiadła na jednym z dziwacznych krzeseł i próbowała odszukać organistę. Dopiero po rozpoczęciu mszy zorientowała się, że nie ma ani organisty, ani ministrantów. Zapewne był tylko jeden ksiądz, który został tu z przywiązania. Nie docierały do niej słowa, które wypowiadał ksiądz. Dopiero jedno ważne zdanie wyrwało ją z zamyślenia.
-Wracając do sprawy renowacji kościoła.
Podniosła oczy i spojrzała na pastora.
-Bobbie, Anne, Sylvio?-spojrzał z niemą prośbą na starsze kobiety, które pokręciły głowami.
-Niestety pastorze ludzie nie chcą wydawać na kościół.-powiedziała ta siedząca po środku.
-Ale jak to nie chcą wydawać?-wyrwało się rudej.
Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę.
-Widzę, że mamy nową duszkę w naszej rodzinie.-uśmiechnął się pastor.
-Skoro nie chcą wydawać to trzeba to zarobić uczciwie.-oznajmiła cicho zielonooka.
-Widzisz dziecinko jesteśmy stare i nie możemy wykonywać żadnych prac, a nasze wnuki… no szkoda gadać.-westchnęła środkowa staruszka.
-Jakoś zarobię. Tu nie może być tak.-mruknęła z ledwo wyczuwalną odrazą.
-Dobrze więc. Nowa duszka…-zaczął ksiądz.
-Lily.-przedstawiłam się.
-Zajmie się zbieraniem środków i pomoże nam odnowić kościół.Wspa…-zanim skończył wybiegła z budynku.
Musiała natychmiast zacząć zarabiać. Pobiegła w stronę domu Alexa. Dobijała się do jego drzwi, aż otworzył jej. Był zaspany.
-Alex ty jeszcze nie gotowy?-krzyknęła.
-Lily jest wpół do siódmej czego chcesz.-warknął zły, że przerwano mu sen.
-Potrzebuję twojej pomocy. Daję ci pięć minut.-oznajmiła.
Chłopak powlókł się i po chwili w jednym z okien zapaliło się światło. Po pięciu minutach gotowy chłopak wyszedł z domu cicho zamykając drzwi.
-Więc czego chcesz Lily?-jęknął.
-Muszę zarobić kasę. Długa historia. Idź i pytaj czy nie trzeba komuś skosić trawy, zaopiekować się dzieckiem, albo wyprowadzić psa.-wyliczyła.
-A ty?
-Ja idę spytać czy w bibliotece nie potrzebują pomocy.-rzekła.
Oboje natychmiast puścili się biegiem. Ruda dotarła do biblioteki w pięć minut. Wpadła do budynku z takim pędem, że zaczęła się ślizgać na marmurowej podłodze i w końcu zderzyła się z bibliotekarką.
-Lily musisz uważać jak chodzisz. Książki nie uciekną.-zaśmiała się.
-Ja nie po książki.-wydyszała ruda.
-Więc po co?
-Potrzebuje pani pomocy? Muszę zarobić trochę pieniędzy na renowację kościoła.-wykrztusiła.
-Och… Dobrze więc możesz zacząć od… uporządkowania kart w kolejności alfabetycznej.-rzuciła nieco zdziwiona kobieta i zaprowadziła Lily do szufladek po czym wręczyła jej stertę kart.
Po niespełna dwóch godzinach karty były uporządkowane i Lily przeszła do układania książek na półkach co zajęło jej drugie tyle. W końcu dostała 100 funtów. Dosłownie sekundę po jej wypłacie przybiegł Alex i wyciągnął z kieszeni kolejne 500 funtów.
-Długo cię nie było, więc zdążyłem pomóc połowie mieszkańców.-wzruszył ramionami.
-Teraz szybko do kościoła-zakomenderowała ruda.
Najwyżej kwadrans później stali przed pastorem, który polecił im iść do sklepu po dwa kubełki farby z kodami: #ffff99, #0099ff, pędzle, farbę do drewna, preparat do ochrony drewna i jeśli starczy pieniędzy, obrazy drogi krzyżowej oraz biały obrus. Z pieniędzmi i wózkiem na zakupy ruszyli do sklepu. Na zmianę jechali w koszu przez co śmiali się w niebogłosy. W końcu dotarli do sklepu. W miarę szybko kupili potrzebne rzeczy. Wybrali się jeszcze do sklepu z rzeźbami gdzie kupili dwa błękitno złote anioły, które miały zawisnąć nad ołtarzem. Łącznie wydali około 300 funtów, więc zostało im jeszcze 300. Zanim dostarczyli zakupy do kościoła wstąpili jeszcze do domów po jakieś robocze ciuchy. Po krótkim namyśle Lily wzięła z domu również swój prowizoryczny krzyżyk zbudowany z dwóch patyków oplecionych wikliną tak, że trzymały się razem. Z takim wyposażeniem wrócili do kościoła. Ksiądz przywitał ich z otwartymi ramionami, a oni od razu zaoferowali rozpoczęcie prac. Przebrali się w łazienkach i wrócili uzbrojeni w pędzle i farby. Ksiądz rozstawił już drabinę by mogli malować górną część ścian.
-Prezbiterium należy pomalować na żółto, a resztę na niebiesko.-wyjaśnił.
Rudej przypadła do pomalowania ściana przy drzwiach i przy prezbiterium. Alex zajmował się dwiema większymi. Tymczasem pastor wybrał się do miasta w poszukiwaniu pomocy w zbieraniu pieniędzy lub chociaż malowaniu. W międzyczasie w kościele panował chaos. Ruda oberwała chluśnięciem niebieskiej farby za co maznęła równie niebieskim pędzlem kumpla. Tak rozpoczęła się bitwa na kolory, która równie szybko się zakończyła, bo wrócili do malowania. Pod koniec dnia pomalowane były dwie i pół ściany, a nad drzwiami wisiał krzyżyk rudej. Dzieciaki udały się do swoich domów, a przynajmniej Alex. Lily w uwalanych farbą krótkich ogrodniczkach i białym t-shircie również całym w farbie wybrała się na spacerek*. Dotarła aż do pobliskiej wioski. Była to okropna zapuszczona dziura. Odpadająca, drewniana tablica była tak zniszczona, że altwo widoczny był na niej wyblakły napis „Spinner’s End”. Dziewczyna ciekawsko wdrapała się na skarpę. Po takim znaku nie spodziewała się cudów jeśli chodzi o samo miasteczko, ale widok był gorszy niż przypuszczała. Niektóre zawalone, niektóre cale zarosły czymś co miała nadzieję było tylko roślinami, a te które stały w miarę prosto były tak niskie i obskurne, że nie odpowiadały standartom zamieszkania. Jednak zaciekawiona ruszyła w kierunku miasteczka. Postawiła pierwszy krok na zboczu, kiedy usłyszała pisk z krzaka. Odwróciła się szybko.
-Kto tam jest?-spytała wystraszona.
-Lepiej tam nie wchodź. Właśnie stamtąd uciekamy, a taka dziewczyna jak ty by tam sobie nie poradziła-powiedział jeden chłopiec.
Miał rude włosy i piegi na całej twarzy. Jego oczy przybrały ciemniejszy odcień, kiedy mówił. Zmierzył zielonooką podejrzliwym wzrokiem. Za nim stanęła grupka dzieci na oko w jej wieku.
-Jesteś z Doliny-wyglądał jakby ledwo powstrzymywał się od splunięcia.
-Tak. Masz z tym problem?-spytała wrogo.
Podniósł oczy zaskoczony i wyszczerzył niekompletne uzębienie.
-Tam jesteśmy uważani za wyrzutków i śmieci.-prychnął.
W oczach rudej musiało błysnąć zdziwienie, bo stwierdził.
-Mieszkasz tam od niedawna.
Skinęła głową.
-Więc jak rudzielcu chcesz się z nami powłóczyć?-spytał niemal z podziwem.
-Czemu nie.-wzruszyła ramionami.
-Ja jestem Charlie. Ten pulchny, jasny chłopak to Peter, ten z ciemnymi włosami co wygląda jak nietoperz to Severus, szatynka to Priscilla, a ta farbowana świnka to moja kochana Mel.
Mel rzeczywiście miała dziwaczny kolor włosów. Były fioletowe z czerwonymi pasemkami i jakby odrostami. Były bardzo krótkie, Jej oczy podchodziły pod złoty wymieszany z brązowym. Priscilla i Peter spojrzeli na mnie nieco przerażeni. Priscilla miała włosy do ramion spięte w wysokiego kucyka, jednak grzywkę miała wypuszczoną, żeby móc zasłonić twarz. Jej oczy były tak intensywnie niebieskie, że wydawało się iż w jednej chwili zna wszystkie twoje sekrety. Peter był niski i gruby. Miał mysie włosy i wodniste niebieskie oczy. Severus rzeczywiście był ubrany tak, że przypominał nietoperza. Miał czarne włosy, które chyba były przetłuszczone, czarne oczy, ziemistą cerę i długi nos. Charlie był najbardziej przywódczy z nich wszystkich. Rude włosy ścięte krótko i trochę nierówno sprawiały, że wyglądał jak żyleta**. Szare oczy rzucały wyzwanie każdemu na kogo spojrzał. Wyglądał niebezpiecznie. Włóczenie się z nimi rzeczywiście było włóczeniem się. Łazili wszędzie, jednak najwięcej zabawy mieli, kiedy trafili na szeroką rzekę i musieli ją przejść. Jednym słowem powrzucali wszyscy siebie nawzajem do zimnej wody, a potem chlapali się nią. Przez tę jedną chwilę dzieciaki ze Spinner’s End zachowywały się jak prawdziwe dzieci przez co wydawali się bardziej ludzcy, żywi. Chwilę potem, kiedy wydostali się ze strumienia byli z powrotem zamknięci i cisi.
-Wiecie co ja lecę. Zabiją mnie jak przyjdę jeszcze później.-westchnęła ruda.
Już zaczęła odchodzić, kiedy usłyszała wołanie.
-Hej Rudzielcu!-to był Charlie.
Odwróciła się.
-Jutro w tym samym miejscu o tej samej porze.-zawołał za nią z uśmiechem.
Ona również się wyszczerzyła i pobiegła w kierunku domu Potterów. Weszła tam niezauważona i przemknęła do swojego pokoju. Tam zerknęła na wyświetlacz swojego telefonu. Miała chyba pięć wiadomości od Nicole i jedną od Alexa. Najpierw zabrała się za wiadomości od przyjaciółki, bo szczerze mówiąc nie zauważyła ich wcześniej.
Jak tam rudzielcu? U nas nudno. Strasznie za tobą tęsknię, ale nie uwierzysz. W sobotę mamy wyjście do miasta. Mamy spędzić cały dzień jak chcemy i dopiero na 22 wracamy do sierocińca. Przyjadę do ciebie co
na to powiesz? Odpisz jak najszybciej. Nicole :^)
Zielonooka zerknęła na datę wysłania SMSa i odetchnęła z ulgą. Wczoraj. Otworzyła następnego.
Rudzielcu co z tobą dlaczego nie piszesz? Nicole
Następne były bardzo podobne. Szybko zabrała się za odpisanie jej.
Spokojnie Nicole nie musisz dzwonić do glin jestem. Ostatnio miałam urwanie głowy i nie zerkałam na telefon. W sobotę do mnie? EKSTRA! O której będziesz. Moi nowi ‚rodzice’ zapłacą za twoją taksówkę. Nie mogę się doczekać. Lily
Wiadomość od Alexa informowała, iż rodzice dali mu trochę kasy na kościół i, że widzą się o ósmej rano na głównym placu. To dawało im jedenaście godzin na wszystko. O 20 ruda miała być w Spinner’s End, a wolała mieć nadmiar czasu na dojście. Wysłała do Alexa krótkie ‚Ok’ i odłożyła telefon. Położyła się na łóżku w ciuchach i po raz pierwszy od dawna zasnęła natychmiast.
Obudziła się o szóstej. Wzięła prysznic, ubrała się, płakała trochę, a potem zeszła na dół zjeść śniadanie. Po przygotowaniu poszła na plac. Dopiero po chwili spostrzegła, że do spotkania ma jeszcze godzinę. Usiadła na murku fontanny szczęścia i czekała. Jednak dosłownie sekundę potem dostrzegła cień postaci stojącej pod drzewem. Najwyraźniej ta osoba zauważyła, iż ruda ją obserwuje gdyż wyszła z cienia. Była to postać, której Lily chyba najmniej się spodziewała.
-Severus?
____________________________________________________________
Oto wielki powrót!!! A tak na serio to dawno mnie tu nie było… Wreszcie wprowadziłam Severusa czego domagała się Ana i mam nadzieję, że cię nie zawiodłam. Poza tym traktuję tą notkę jak moją urodzinową, gdyż jutro wyjeżdżam i nie będę w stanie opublikować urodzinowej notki. Więc to właśnie taki specjalny prezent ode mnie dla was na moje urodziny. Troche to głupio brzmi, ale co tam…
*Spacerek w moim słowniku często znaczy długą wędrówkę dlatego mało kto jest chętny mi towarzyszyć. Mój najdłuższy spacerek to chyba 4 km w prażącym letnim słońcu, wiec w zasadzie nie dziwi mnie reakcja ludzi…
** Według mojej mamy to, że ktoś jest żyletą to znaczy, że jest tak płasko ostrzyżony, a przy tym ma tak proste włosy przylegające nieco do głowy, że wygląda jak żyleta. Przynajmniej tak mi to tłumaczyła mama…
Poza tym koniecznie zajrzyjcie do „Z Proroka Codziennego” bo to naprawdę ważne. To na tyle.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz